niedziela, 29 listopada 2009

podejście racjonalne

jak wiemy miłość jest irracjonalna, nie można jej wyjaśnić w żaden sensowny sposób. Nikt nie wie co to jest, skąd się bierze, jak długo trwa, kiedy się kończy, jaka jest różnica między nią, a zauroczeniem, zajawą.


ja, dzięki lekturze ostatniego nru "Wprost" dowiedziałam się dlaczego byłam szczęśliwa pod prysznicem o 7 rano!!!! tak 7 rano....otóż:


różna jest ilość snu, której potrzebuje organizm. Jest pewne, że w godzianch 1-3 w nocy spada temperatura ciała oraz ciśnienie. W okolicach 6 rano temeratura zaczyna rosnąć, zaczyna podnosić się ciśnienie oraz poziom hormonów. Co za tym idzie poranny seks jest boski. Nic dziwnego, że można było mieć radość i niewymuszony, naturalny, wypływający z głębi uśmiech na twarzy nawet o 7 rano pod prysznicem.... Tak to przez wzrost hormonów w tej godzinie :)


Nauka jest wspaniała. Wyjaśnia wszytsko.

a miłości nie ma, są tylko hormony!

sobota, 28 listopada 2009

buty

przeczytałam kiedyś, nie pamiętam już gdzie, czy była to prasa? czy był to Internet? Jednakże, przeczytałam, że single muszą rozpieszczać samych siebie. Nie mają partnera, którego mogą rozpieszczać, jak również nie mają partnera, który może ich rozpieszczać. Cóż zatem?! Nie ma na to innej rady...jak single, singielki, singlowaci itp. muszą rozpieszczać sami siebie. :)

przeczytałam kiedyś, a może usłyszałam...w tym przypadku nie jestem już taka pewna, że przeczytałam, ba! jakie to ma znaczenie. Mam wiedzę nabytą, że kupowanie butów tłumaczone jest jako lęk przed osamotnieniem. Nie mam na myśli kupienia nowej pary butów, kiedy stara się rozpadła i kiedy chodzimy palcem po kałuży. Mam na myśli sytuację, kiedy w naszym mieszkaniu, szafie, pudle, czy szufladzie na buty mamy ich kilka, kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt par i CIĄGLE ich przybywa....nie romnażają się jak drożdże przez pączkowanie!!sami (same) je kupujemy. Wydajemy kolejną kwotę (nie będę pisała jaką, bo różną. Jestem właśnie po lekturze forum o butach. Forum, na którym pani żaliła się, że buty polskiej firmy R. są złe, bo wkładka się jej odkleiła. Dla pani buty za 370 pln były to tanie buty, inne forumowiczki uważały, że owa pani obnosi się ze swoim bogactwem, bo one kupują buty za ok 150 pln, a nie jak ona za minimum 500 . Cóż, jak wszytsko....punkt widzenia zależy od punktu.......wstaw sobie swój własny.) na zakup nowej pary. Czy to na lato....jeszcze jedne japoneczki albo sandałeczki, czy na jesień, bo to deszcze idą, bez sensu się przeziębiać lub też odwrotnie piękna polska jesień może jakieś kozaczki zamszowe, na zimę nowe oficerki, a może w tym roku na obcasie, a może na niższym lub wyższym niż te kupione w tamtym roku?czy na wiosnę jakieś możę zielone skoro wszytsko budzi się do życia, żeby było tak optymistycznie. Tak tak tak, buty ciągle się przydają. Pomijam tu swoją osobę, która na zimę kupuje na jesieni. Na jesieni kupuje mokasynki na wiosna/lato i tak to się kręci...a pensja słaba :P


Ale...może jednak coś w tym jest...może to nie jest mój kaprys? Może to normalne, jestem sama, nie wydaje pieniędzy na imieniny, urodziny, mikołaje, gwiazdki, jajka wielkanocne i inne okoliczności dla mojego partnera, więc mogę przeznaczyć te fundusze na zakup rzeczy dla siebie. Przy okazji tego, że jestem sama, wybieram buty, bo to oznaka lęku przed osamotnieniem. A mam lęk przed osamotnieniem, bo nie mam faceta. Tak, trzyma się to kupy... 


facet jak buty, raz lepszy raz gorszy, identycznie jak z butami, wyglądają wspaniale, a ranią ci stopy, inne są z pozoru nieładne, może mało trendy, a okazują się ultrawygodne i nie chcesz ich zdejmować...ale ideał to te, które są przepiękne, które kochasz miłością prawdziwą i które również nie ranią Twoich stóp, a taie które wręcz przynoszą ukojenie dla nich i nawet dzień, który trwa od 6 rano do 22 nie jest straszny w takich butach...


ja kupiłam doskonałe buty...teraz został do nabycia jeszcze doskonały facet...ale to zobaczymy jak to będzie z facetami....akutalnie jest, dobrze tak, jak jest...    :)


poniedziałek, 23 listopada 2009

kto nie ryzykuje....ten nie pije szampana....

trzeba iść spać....bo rano mus jest wstać.....ale nie mogłam oprzeć się pokusie uwiecznienia tego znamiennego cytatu.... no i RACJA!! nie ryzykujesz, nie wygrywasz....więc może warto czasem ryzyk-fizyk....? byle nie "rydzyk-fizyk" :D

wtorek, 17 listopada 2009

miłość nie istnieje

miałam napisać, że miłość nie istnieje, że to tylko hormony, owulacja, po owulacji, przed okresem, w trakcie okresu i po okresie, a później przed owulacją, w trakcie owulacji....i tak dalej (co kiedy owulacja blokowana jest przez tabletki antykoncepcyjne?) (zobaczyłam teledysk A. Dąbrowskiej i się na nim całowali, przytulali i wygłupiali...jednym słowem mieli seks, chwila nostalgii..., mina downa..., chwila refleksji....co z tą miłością w koncu?)

i napiszę, że miłość nie istnieje! ej...słyszysz? ten shit nie istnieje. hahaha. ok, jeden punkt dla Ciebie, przyznam się, że przez moment pomyślałam, że może i mnie dopadła ta choroba. (bo jak inaczej można nazwać taki stan? chorobą! ale gdzie antidotum szukać?)

jest WIELE różnych rodzajów medykamentów...zakupy, alkohol, szerokopojęty sport, nowa zajawka (może być to jakiś młodzieniec, albo staruszek, albo nawet rówieśnik, whatever), praca, szkoła, druga praca czy druga szkoła, plus inne.

co zrobić kiedy jednak mimo wszytsko, mimo zajawek, pracy, szkoły, drugiej pracy i drugiej szkoły, sprzątania, gotowania, stowarzyszenia i całego tego shitu łapiesz się na tym, że myślisz, że to miłość?

to żadna miłość. to wyimaginowany stan. człowiek jest głupi. idealizuje. tęskni za tym, co niby było takie fajne, takie super, takie zajebiste. wierzy w to, w co chce wierzyć i tak długo jak chce.

ok, mogło się zdawać. wielcy tego świata mówią, że cienka granica między miłością, a nienawiścią :) że wtedy, kiedy huśtawka nastrojów jest duża i huśtasz się aż do oporu to możesz się zgubić....ale nie....granica może jest, pewnie jest nawet cienka, ale istnieje między własną głupotą i jakąś podświadomością, a nienawiścią.

nienawiścią? czy może złością? nienawiścią do czego? złością na co? nienawiścią do takich, na których kiedyś zależało? bo w jakimś sensie na pewno jakoś zależało....złością na to, że....nie mam z kim toczyć swoich wyimaginowanych kłótni albo nikt nie napisze mi 'słodkich snów' na koniec dnia lub początek nocy? a może na to, że nie mam masażu pleców, a lubiłam? i że nie mam paru innych "rzeczy(?)", które również lubiłam....shit, jestem za bardzo rozpieszczona....

ale spoko...może ktoś inny też czegoś nie ma, a też było to lubiane? bo czy można mnie łatwo zastapić? tak łatwo wyrzucić z pamięci obraz moich piersi czy zapach moich włosów? mam nadzieję, że nie. :) 

ja luz, wróciłam do swoich idei :D masa chłopców do masażu po plecach, ssania sutków i całowania szyi, tylko żeby nie mieli chlamydii...w końcu każda kobieta ma coś z dziwki....a faceci, jak kiedyś przeczytałam: chcą mieć dziwkę w sypialnii i damę w salonie... :)


kiedyś napisałam irmincia karolkowa :D to było wieki temu, ale pamiętam, a teraz mogę napisać nomoreprivatebitch :)

sobota, 7 listopada 2009

o mamo! cóż za nieporada........

chce croissanta od vincenta z nadzieniem malinowym!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!tak bardzo bardzo bardzo................ 

wtorek, 3 listopada 2009

poniedziałek, 2 listopada 2009

i twoją matkę też....

obejrzałam za trzecim podejściem "i twoją matkę też". jestem w szoku.


pierwsze podejście było z piątku na sobotę - właściwie w pierwsze godziny sobotnie...kilkanaście minut, a później już tylko słyszałam dialogi lub monologi.

drugie podejście w niedzielę wieczorem. sobota upłynęła na dochodzeniu do siebie po piątku i szykowaniu się na sobotę wiecorem. była parapetówka, potem klub, potem śniadanie w lemonie, gdzie pan kucharz pomylił mojego omleta i zrobił mi z pomidorami i serem, kiedy ja chciałam z konfiturą, potem znalazłam 20 zł na ulicy Sienkiewicza i kierowałam się w stronę słońca. była 7 rano w niedzielę, a ja wracałam do domu. Warszawa była pusta i mroźna. nie byłam śpiąca, impreza była fajna. po obudzeniu się: posprzątałam, pozmywałam, ugotowałam, pozmywałam, uprałam, zjadłam, pozmywałam, przyjechał sarzyn i stało się...gin został opróżniony do końca, nawet część z drugiej butelki, chociaż część z pierwszej była w 90% pełną butelką. całe szczęście, że Bóg czuwał nade mną i nie pozwolił mi otworzyć desperadosa...wstałam o 15 :)

trzecie podejście było dziś. zakończone sukcesem. po obejrzeniu filmu tkwiłam przez chwilę w stanie metafizyki, stwierdzając, iż słusznie film dostał kilka nagród i nominację do Oskara... nie mówiłam, bo zaniemówiłam.