czwartek, 24 grudnia 2009

damn girl

:)

fajnie było na świętach. Wigilię uważam za najważniejszy dzień.

Refleksja jest taka:

coraz mniej osób przysłało mi życzenia. sama jeszcze nie wysłałam nikomu. jeśli przeczytacie to życzę wszytskiego naj......

miałam już nawet opcję 'odpowiedz wszytskim' ale się rozmyśliłam............


damn girl..........zamiast kolędy, słucham jakiegoś umcu........sexy bitch.............

niedziela, 6 grudnia 2009

:)

lubię spontan,

sarzyn mniej. 


:):)

sobota, 5 grudnia 2009

like you'll never see me again...........

przed okresem jestem ckliwa, hahaha, pathetic :/


czas zatem na prysznic i lekturę przed snem - skończyłam wreszcie następnego Trouta i muszę zacząć coś nowego..........


dzisiejszy wieczór upłynie przy Alicii....wspaniała i życiowa to piosenka....szczerze pisząc....to przez moment przemknęło mi przez neurony....., że wiele osób widzimy, a później już nie spotykamy....my wyjeżdżąmy, oni wyjeżdżają....migracje ludności.....czasem za pracą i chlebem, czasem za "miłością", czasem dla wygody, czasem dla ucieczki....


dziś, znów śniło mi się, że jestem w stanach.....ehhh, chyba znalazłam miejsce, do którego będę wracała............. 

środa, 2 grudnia 2009

sama bym tego lepiej nie ujęła...

 cyt. za: http://interia360.pl/artykul/o-czarowania-roz-czarowania,28061

"(...)I nawet jeśli za jakiś czas żałować będziemy podjętych decyzji, nie rozczarujemy nikogo, nie stracimy swojego wkładu, nie będziemy zmuszeni iść pod prąd… Znane nas uratowało. Ale czy nie zrozumiemy wówczas , że straciliśmy gdzieś tam po drodze części swojej duszy? Pewnie tak, bo każde nasze pragnienie, każde mniej lub bardziej odwzajemnione uczucie pozostawia po sobie ślad w głębi duszy nawet jeśli nie było spełnione i nie miało szans na ostateczne spełnienie. Wywarło na nas wrażenie i od tego momentu jesteśmy już całkiem innymi ludźmi. Nawet jeśli nie chcemy się do tego przyznać, nawet jeśli zbagatelizujemy znaczenie iskry, jaka mogła zapalić kolejną wieczną lampkę wrażenie błysku pozostanie pod powiekami budząc w chwilach ciszy wspomnienie tego co się mogło zdarzyć ale się nie zdarzyło… Wiemy, ze byliśmy oczarowani.(...)"

niedziela, 29 listopada 2009

podejście racjonalne

jak wiemy miłość jest irracjonalna, nie można jej wyjaśnić w żaden sensowny sposób. Nikt nie wie co to jest, skąd się bierze, jak długo trwa, kiedy się kończy, jaka jest różnica między nią, a zauroczeniem, zajawą.


ja, dzięki lekturze ostatniego nru "Wprost" dowiedziałam się dlaczego byłam szczęśliwa pod prysznicem o 7 rano!!!! tak 7 rano....otóż:


różna jest ilość snu, której potrzebuje organizm. Jest pewne, że w godzianch 1-3 w nocy spada temperatura ciała oraz ciśnienie. W okolicach 6 rano temeratura zaczyna rosnąć, zaczyna podnosić się ciśnienie oraz poziom hormonów. Co za tym idzie poranny seks jest boski. Nic dziwnego, że można było mieć radość i niewymuszony, naturalny, wypływający z głębi uśmiech na twarzy nawet o 7 rano pod prysznicem.... Tak to przez wzrost hormonów w tej godzinie :)


Nauka jest wspaniała. Wyjaśnia wszytsko.

a miłości nie ma, są tylko hormony!

sobota, 28 listopada 2009

buty

przeczytałam kiedyś, nie pamiętam już gdzie, czy była to prasa? czy był to Internet? Jednakże, przeczytałam, że single muszą rozpieszczać samych siebie. Nie mają partnera, którego mogą rozpieszczać, jak również nie mają partnera, który może ich rozpieszczać. Cóż zatem?! Nie ma na to innej rady...jak single, singielki, singlowaci itp. muszą rozpieszczać sami siebie. :)

przeczytałam kiedyś, a może usłyszałam...w tym przypadku nie jestem już taka pewna, że przeczytałam, ba! jakie to ma znaczenie. Mam wiedzę nabytą, że kupowanie butów tłumaczone jest jako lęk przed osamotnieniem. Nie mam na myśli kupienia nowej pary butów, kiedy stara się rozpadła i kiedy chodzimy palcem po kałuży. Mam na myśli sytuację, kiedy w naszym mieszkaniu, szafie, pudle, czy szufladzie na buty mamy ich kilka, kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt par i CIĄGLE ich przybywa....nie romnażają się jak drożdże przez pączkowanie!!sami (same) je kupujemy. Wydajemy kolejną kwotę (nie będę pisała jaką, bo różną. Jestem właśnie po lekturze forum o butach. Forum, na którym pani żaliła się, że buty polskiej firmy R. są złe, bo wkładka się jej odkleiła. Dla pani buty za 370 pln były to tanie buty, inne forumowiczki uważały, że owa pani obnosi się ze swoim bogactwem, bo one kupują buty za ok 150 pln, a nie jak ona za minimum 500 . Cóż, jak wszytsko....punkt widzenia zależy od punktu.......wstaw sobie swój własny.) na zakup nowej pary. Czy to na lato....jeszcze jedne japoneczki albo sandałeczki, czy na jesień, bo to deszcze idą, bez sensu się przeziębiać lub też odwrotnie piękna polska jesień może jakieś kozaczki zamszowe, na zimę nowe oficerki, a może w tym roku na obcasie, a może na niższym lub wyższym niż te kupione w tamtym roku?czy na wiosnę jakieś możę zielone skoro wszytsko budzi się do życia, żeby było tak optymistycznie. Tak tak tak, buty ciągle się przydają. Pomijam tu swoją osobę, która na zimę kupuje na jesieni. Na jesieni kupuje mokasynki na wiosna/lato i tak to się kręci...a pensja słaba :P


Ale...może jednak coś w tym jest...może to nie jest mój kaprys? Może to normalne, jestem sama, nie wydaje pieniędzy na imieniny, urodziny, mikołaje, gwiazdki, jajka wielkanocne i inne okoliczności dla mojego partnera, więc mogę przeznaczyć te fundusze na zakup rzeczy dla siebie. Przy okazji tego, że jestem sama, wybieram buty, bo to oznaka lęku przed osamotnieniem. A mam lęk przed osamotnieniem, bo nie mam faceta. Tak, trzyma się to kupy... 


facet jak buty, raz lepszy raz gorszy, identycznie jak z butami, wyglądają wspaniale, a ranią ci stopy, inne są z pozoru nieładne, może mało trendy, a okazują się ultrawygodne i nie chcesz ich zdejmować...ale ideał to te, które są przepiękne, które kochasz miłością prawdziwą i które również nie ranią Twoich stóp, a taie które wręcz przynoszą ukojenie dla nich i nawet dzień, który trwa od 6 rano do 22 nie jest straszny w takich butach...


ja kupiłam doskonałe buty...teraz został do nabycia jeszcze doskonały facet...ale to zobaczymy jak to będzie z facetami....akutalnie jest, dobrze tak, jak jest...    :)


poniedziałek, 23 listopada 2009

kto nie ryzykuje....ten nie pije szampana....

trzeba iść spać....bo rano mus jest wstać.....ale nie mogłam oprzeć się pokusie uwiecznienia tego znamiennego cytatu.... no i RACJA!! nie ryzykujesz, nie wygrywasz....więc może warto czasem ryzyk-fizyk....? byle nie "rydzyk-fizyk" :D

wtorek, 17 listopada 2009

miłość nie istnieje

miałam napisać, że miłość nie istnieje, że to tylko hormony, owulacja, po owulacji, przed okresem, w trakcie okresu i po okresie, a później przed owulacją, w trakcie owulacji....i tak dalej (co kiedy owulacja blokowana jest przez tabletki antykoncepcyjne?) (zobaczyłam teledysk A. Dąbrowskiej i się na nim całowali, przytulali i wygłupiali...jednym słowem mieli seks, chwila nostalgii..., mina downa..., chwila refleksji....co z tą miłością w koncu?)

i napiszę, że miłość nie istnieje! ej...słyszysz? ten shit nie istnieje. hahaha. ok, jeden punkt dla Ciebie, przyznam się, że przez moment pomyślałam, że może i mnie dopadła ta choroba. (bo jak inaczej można nazwać taki stan? chorobą! ale gdzie antidotum szukać?)

jest WIELE różnych rodzajów medykamentów...zakupy, alkohol, szerokopojęty sport, nowa zajawka (może być to jakiś młodzieniec, albo staruszek, albo nawet rówieśnik, whatever), praca, szkoła, druga praca czy druga szkoła, plus inne.

co zrobić kiedy jednak mimo wszytsko, mimo zajawek, pracy, szkoły, drugiej pracy i drugiej szkoły, sprzątania, gotowania, stowarzyszenia i całego tego shitu łapiesz się na tym, że myślisz, że to miłość?

to żadna miłość. to wyimaginowany stan. człowiek jest głupi. idealizuje. tęskni za tym, co niby było takie fajne, takie super, takie zajebiste. wierzy w to, w co chce wierzyć i tak długo jak chce.

ok, mogło się zdawać. wielcy tego świata mówią, że cienka granica między miłością, a nienawiścią :) że wtedy, kiedy huśtawka nastrojów jest duża i huśtasz się aż do oporu to możesz się zgubić....ale nie....granica może jest, pewnie jest nawet cienka, ale istnieje między własną głupotą i jakąś podświadomością, a nienawiścią.

nienawiścią? czy może złością? nienawiścią do czego? złością na co? nienawiścią do takich, na których kiedyś zależało? bo w jakimś sensie na pewno jakoś zależało....złością na to, że....nie mam z kim toczyć swoich wyimaginowanych kłótni albo nikt nie napisze mi 'słodkich snów' na koniec dnia lub początek nocy? a może na to, że nie mam masażu pleców, a lubiłam? i że nie mam paru innych "rzeczy(?)", które również lubiłam....shit, jestem za bardzo rozpieszczona....

ale spoko...może ktoś inny też czegoś nie ma, a też było to lubiane? bo czy można mnie łatwo zastapić? tak łatwo wyrzucić z pamięci obraz moich piersi czy zapach moich włosów? mam nadzieję, że nie. :) 

ja luz, wróciłam do swoich idei :D masa chłopców do masażu po plecach, ssania sutków i całowania szyi, tylko żeby nie mieli chlamydii...w końcu każda kobieta ma coś z dziwki....a faceci, jak kiedyś przeczytałam: chcą mieć dziwkę w sypialnii i damę w salonie... :)


kiedyś napisałam irmincia karolkowa :D to było wieki temu, ale pamiętam, a teraz mogę napisać nomoreprivatebitch :)

sobota, 7 listopada 2009

o mamo! cóż za nieporada........

chce croissanta od vincenta z nadzieniem malinowym!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!tak bardzo bardzo bardzo................ 

wtorek, 3 listopada 2009

poniedziałek, 2 listopada 2009

i twoją matkę też....

obejrzałam za trzecim podejściem "i twoją matkę też". jestem w szoku.


pierwsze podejście było z piątku na sobotę - właściwie w pierwsze godziny sobotnie...kilkanaście minut, a później już tylko słyszałam dialogi lub monologi.

drugie podejście w niedzielę wieczorem. sobota upłynęła na dochodzeniu do siebie po piątku i szykowaniu się na sobotę wiecorem. była parapetówka, potem klub, potem śniadanie w lemonie, gdzie pan kucharz pomylił mojego omleta i zrobił mi z pomidorami i serem, kiedy ja chciałam z konfiturą, potem znalazłam 20 zł na ulicy Sienkiewicza i kierowałam się w stronę słońca. była 7 rano w niedzielę, a ja wracałam do domu. Warszawa była pusta i mroźna. nie byłam śpiąca, impreza była fajna. po obudzeniu się: posprzątałam, pozmywałam, ugotowałam, pozmywałam, uprałam, zjadłam, pozmywałam, przyjechał sarzyn i stało się...gin został opróżniony do końca, nawet część z drugiej butelki, chociaż część z pierwszej była w 90% pełną butelką. całe szczęście, że Bóg czuwał nade mną i nie pozwolił mi otworzyć desperadosa...wstałam o 15 :)

trzecie podejście było dziś. zakończone sukcesem. po obejrzeniu filmu tkwiłam przez chwilę w stanie metafizyki, stwierdzając, iż słusznie film dostał kilka nagród i nominację do Oskara... nie mówiłam, bo zaniemówiłam.





poniedziałek, 26 października 2009

moherek

Szłam w swoim różowym moherowym berecie, koszuli taty, legginsach i pięknych oficerkach. Szybki makijaż udał się. Podobało mi się jak wyglądam.

Szłam i uśmiechałam się do siebie. Kilku facetów uśmiechnęło się do mnie. Phi...Nie uśmiechałam się do was...Uśmiechałam się do swego „ja”. Miałam poczucie, że przynależę do kogoś. Czułam się trochę jakbym szła na randkę. Nienaganny wygląd, optymizm, poranna nadzieja lepszego jutra i permanentnego sssportu 48h na dobę :D. Cieszyłam się, trochę tak, jakbym przynależała do kogoś. Jakbym za chwil kilka miała dostać buzi w czółko albo w....szyję albo w nadgarstek albo gdziekolwiek indziej.....:) Kurde, muszę pójść pobiegać....

 

To było miłe uczucie....bo tak. Przynależę, do siebie, do swoich ideałów i wartości...

Ima! Ale jakie Ty masz ideały i wartości – zapytałby Sarzyn....a Sarzyn trochę mnie zna....

Eee....lepiej Ksenia...niech ona opowie o naszych ideałach i wartościach...są spójne....

 

:D

niedziela, 25 października 2009

runaway ........

ogarnęłam się :) dość żałości. perspektywa weekendowego sssssportu z ex jest mobilizująca i poprawiła mi humor. Należało tak od razu..... aż chce się referat robić. 


kobietom też niewiele do szczęścia potrzeba...


trochę wyklarowało mi się w głowie......kolor dominujący to biel i amarant, dodatkowe-uzupełniające...jakieś brązy...może popiele....granaty? koniecznie fiolety....


fuck it :)



piątek, 23 października 2009

...

ima....ty weź się ogarnij.... zatraciłam swoje "ja" :(

jednak Trout ma rację: "nie możesz być najlepszym, bądź pierwszym"...faceci mimo całego ich hmm...niedociągnięcia, bywają czasem sprytni...

zatraciłam swoje "ja". boli mnie. bardzo. nawet matka mi powiedziała, że jestem żałosna....własna mama, której cieli krocze kiedy mnie wypierała na świat....pewnie do tej pory to pamięta, nie ma się co dziwić, że tak powiedziała.

nie chcę mi się grać już dłużej w grę albo wszytsko, albo nic. znudziłam się. albo jeszcze jeden czasownik....nie.....never ever....


kiedy chodzę na obcasach, nie garbię się.


czwartek, 22 października 2009

ja i mój mąż

wracałam po zajęciach, byłam głodna. Poszłam do sklepu, kupiłam buraczki czerwone starte do doprawienia, chleb biały (ostatnio mam ochotę na biały chleb :| ), mięso i nawet ziemniaki. Chciałam chyba zrobić tradycyjny polski obiad dla mnie i dla męża. Ale zapomniałam, że ja przecież nie mam męża... Zjadłam więc resztki wczorajszej pasty, to takie italiańskie, i kanapki, razem z moim laptopem...ehhhh


no ke pa sa?!

wtorek, 20 października 2009

skarpetki

W odpowiedzi na Redy Aleksandry wpis o skarpetkach stworzę swój. Skradłam tytuł, ale reszta będzie inna. Mam tylko nadzieję, że plagiat.pl nie wykryje mego z Redy plagiatu....


Zgadzam się z moją poprzedniczką. Sama podczas ostatniej piątkowej imprezy doświadczyłam OSOBIŚCIE  i po raz kolejny tych spojrzeń, tych gestów, aż w końcu słów:

- Ima czemu masz dwie różne skarpetki?

- Bo tak (phi, też mi coś mieć różne skarpetki)

- eh, przecież Ty jesteś p...(i tu padło niecenzuralne, aczkolwiek nieobrażające - bo z ust lubianych osób wypowiedziane- mnie słowo)


Chciałam również zauważyć, iż moja tendencja do noszenia dwóch lub trzech innych skarpetek odbija się na moich znajomych -> zaczynam taką prawidłowość u nich zauważać.


Reasumując, jeśli już wszyscy wyglądamy tak samo, jak klony z h&m lub bazaru.....obywatele!!!towarzysze!!!!! niech odróżniają nas SKARPETKI!!!


czwartek, 15 października 2009

peżocik

nie wiem jeszcze jak rozwiążą się w końcu moje sprawy, przez które dwa ostatnie miesiące były bardzo stresogenne, aż tak, że pani doktor wysłała mnie do psychiatry.... ale...ale..ale....czasem mogłabym się zadowolić peżocikiem kabrio niebieskim....ja i mój sharpei z zadrutowaną szczęką, aby mnie nie pogryzł....kiedy dodawałabym gazu....skóra sharpeia leciałaby do tyłu....kiedy hamowałabym.....skóra sharpeia leciałaby do przodu.....a ja w panterowej chuście na głowie i dużych okularacg na twarzy wyrywałabym mężczyzn na niebieskie 6letnie kabrio i sharpeia.....tak...tak mi się dziś śniło :P zobaczymy niedługo czy sny się spełniają.... 


idę na koncert fisza.....hahaha.....

tęsknię choć wiem nie powinienem........:(

z rozsznurowanymi butami


a dziś utwór wargasa :D:D why talking....i już standardowo pozdro dla kate r.... :D a kate ze swojej mazdy może zrobić mx5 w cabrio :P

ona będzie miała miatę cabrio a ja peżota kabrio :D


ima......czas spać :P

środa, 14 października 2009

śnieeeeeeg

spadł śnieg.....śnieg w tym roku spadł 14 pażdziernika.......pytam dlaczego?!?!?!?!?!?!?! w związku z tym, że śnieg spadł postanowiłam nie wychodzić dziś z łóżka...wyjątek stanowią kuchnia, łazienka i podejście do drzwi, w celu ich otworzenia jakiemuś pięknemu chłopcu albo pięknym chłopcom....taaaaa lepiej jak jest więcej.....nie...chłopcy nie muszą być piękni.......


myślisz o niej czasem?

ona myśli....czasem...

tęsknisz za nią czasem?

ona tęskni.....czasem....

jeden prozac, dwa prozaci....

czwartek, 8 października 2009

de_sperados

po ciężkim dniu, który zaczął się o 5 rano, czas na relax. Dzierżę w dłoni butelkę Desperadosa. Nie z powodu depresji, a dla chillu. Gdybym byla facetem, to " by mi stanął" (cyt. za K.S.).

a jutro kolejny ciężki dzień i może kolejny Desperados :D

piątek, 2 października 2009

kolejny piątek

kolejny piątek, kolejny nieudany....to smutne, że zawsze, podejmując jakieś ryzyko lub wyzwanie, człowiek jest skazany na porażkę....może nie zawsze, ale ja ostatnio w piątki często...

ale z drugiej strony...może takie "porażki" to szansa na coś innego, coś nowego, coś czego jeszcze nie było, a co może być "w dechę"...pokazują nam, że są inne sprawy, inne opcje, generalnie istnieje inny świat, poza naszym własnym, który mimo całej swojej "otwartości" jest i tak szczelnie zamknięty i niedostępny dla innych...w końcu ma się takie sekrety, których nie mówi się nawet chrzestnej czy najlepszej przyjaciółce....takie, które są w twojej głowie i na wieki wieków tam pozostaną....wow brzmi strasznie :p

muszę wyjechać...daleko, najlepiej na stałe, najlepiej gdzieś, gdzie jest ciepło, najlepiej już dziś...nie...najpierw muszę skończyć studia...yyyhhhh...a może nie muszę? pójdę się napić...eh...to takie polskie, chyba nie jestem kosmopolitką... :(


hasło na dziś: SUKĄ BĄDŹ!!!

wtorek, 29 września 2009

mieszam zieloną herbatę widelcem....

Nastąpiło załamanie pogody. Miało przyjść w czwartek, spóźniło się i przyszło dziś, a w zasadzie już w nocy, czyli trochę wczoraj.  Padało i wiało...i to nawet nie od wpływu wody ognistej....Indianie to dopiero mieli życie....

Zamiast wody ognistej piję ostatnio herbatę zieloną. Bo wody ognistej nie pijam, więc czymś należało to zastapić...Od pewnego czasu mieszam ją widelcem....chciałabym, aby stało się to nową, świecką tradycją....mieszanie zielonej (koniecznie liściastej) herbaty widelcem. Idziesz do pijalni, a tam każdy do filiżanki lub tykwy dostaje widelec do mieszania naparu.... Jednakże...może być to równie niebezpieczne, co podniecające i nowatorskie...przecież może dojść do widelcoczynów i działania w afekcie....hmm...

Importerzy "jerbamate" strzeżcie się.... :D

a w ogóle to zgubiłam się...zgubiłam...jak Lilo lub Stich....

poniedziałek, 28 września 2009

faceci łysieją drastyczniej

po wczorajszych, udanych jak co roku urodzinach, tym razem 22...Dzisiejszy, a właściwie wczorajszy już, dzień upłynął mi na pomocy Koreańczykowi w szukaniu mieszkania w Warszawie. Koreańczyk jest na Erazmusie w Polandii i nasza wspólna koleżanka poprosiła mnie o pomoc jemu. Udało się!! Victoria!!

wracają "na chatę" autobusem, przyglądałam się jednemu dość przystojnemu mężczyźnie...ogólnie dość przystojny, taki jak lubię, ciemne oczy, lekki zarost....ale, alE, aLE, ALE!!! kiedy się pochylił zobaczyłam jak ma zaczesane włosy...tak, aby nie było widać przezedzeń na głowie....

jaka jest płenta? faceci łysieją drastyczniej! kozaczą kozaczą, krzywdzą kobiety, płodzą dzieci, a nie muszą ich rodzić i karmić piersią, ale dosięga ich boska sprawiedliwość!! tracą włosy... (oczywiście łysienie zdarza się również wśród kobiet, a nie u wszytskich facetów, ale jednak u nich w większości....) tak czy siak....mamy - my kobiety - pewną przewagę nad tymi....łysiejącymi facetami...

-rzucam cię!

- dlaczego?!

-bo łysiejesz....


piątek, 25 września 2009

piątek

Jest piątek, po czwartkowej imprezie. Starość nie radość. Nie można już na imprezę dzień po dniu. Siedząc w mieszkaniu i chatując z Redziątkiem, ogólnie mając nieporadę i chwilę czasu, postanowiłam wreszcie założyć swego blogga. Ha! Znalazłam w swym kompie kilka słów o Kermicie, chyba mówią wszytsko. [zawsze przestawiam "t" z "s"]

"Chciałam kiedyś dostać koalę. Tak bardzo bardzo bardzo….i w końcu dostałam koalę, nazwałam go Alfred. Potem wyszła sprawa Kermita. Chciałam, jak małe dziecko, dostać pod choinkę, na gwiazdkę Kermita. Tak bardzo bardzo bardzo. I okazało się, że dostałam wyczekiwanego przeze mnie Kermita. Kermit czekał na mnie. Nie wiedziałam, że marzenie o Kermicie się spełni, że jest tak blisko, wtedy właśnie byłam spidermanem. To tamten wieczór zaważył na losie moim i Kermita. Jak na beznadziejną i żałosną nastolatkę przystało, byłam wtedy tak pijana, że wszędzie musiałam chodzić, jak raczkujące dziecko. Nie byłam w stanie ani prosto stać, nie bardzo siedzieć oraz niewiele z otaczającego mnie świata rozumiałam. Do tej pory nie wiem, o czym rozmawiałam przez telefon i nie zanotowałam w swoim pustym łbie, że oto na mojej drodze pojawiło się zaproszenie. Fakt dość znacznego upojenia alkoholowego spowodował, że nie pamiętałam o zaproszeniu. O zaproszeniu na wigilię, w celu odebrania Kermita. Tym samym okazja, aby spełniło się moje marzenie o Kermicie, przepadła na wieki wieków. Potem zobaczyłam Go na zdjęciach. To był najwspanialszy Kermit, jakiego mogłam kiedykolwiek dostać. Nie dość, że był najprawdziwszym w świecie Kermitem, to na dodatek, na prawej łapce miał zamotaną litewską flagę… zupełnie jak ja….. Kermit był moim bratem bliźniakiem…popłakałam się. Naprawdę. 


Do tej pory, zawsze wtedy, kiedy oglądam Go na zdjęciach, na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Pomimo tego, że Kermit nigdy nie trafił w moje ręce, czuję, że łączy nas więź emocjonalna. To był najwspanialszy prezent, jaki mogło mi się zdarzyć dostać."